Szósty przystanek na drodze przez wielką polską historię jest jedynym, który nawiązuje do tradycji naszego oręża: to obraz odsieczy wiedeńskiej – rok 1683. Królestwo Polskie znalazło się na granicy ofensywnej potęgi imperium osmańskiego już w pierwszej połowie wieku XVI, gdy turecka nawałnica rozbiła Węgry, wcześniej występujące w roli przedmurza chrześcijańskiej Europy. Główny impet turecki kierował się wtedy ku Austrii, ku stolicy habsburskiego imperium Wiedniowi. Z początkiem wieku XVII konflikt z Turcją był już jednak nie do uniknięcia. Po poniesionej w roku 1620 klęsce pod Cecorą, w której poległ hetman Stanisław Żółkiewski, w następnym roku Rzeczpospolita musiała zmierzyć się z całą siłą militarną imperium osmańskiego, prowadzoną przez sułtana Osmana II. W obozie pod Chocimiem wojska polsko-litewsko-kozackie pod wodzą hetmana Jana Karola Chodkiewicza zatrzymały ponad stutysięczną armię turecką i ocaliły integralność Rzeczypospolitej. Pół wieku później Turcja uderzyła ponownie wszystkimi siłami. W 1672 roku jej armia zdobyła Kamieniec Podolski i ruszyła pod Lwów. Rzeczpospolita podpisała haniebny pokój w Buczaczu, na mocy którego straciła województwa podolskie, bracławskie i południową część kijowskiego, zgadzając się zarazem płacić coroczny, upokarzający haracz Stambułowi. Szlachta odrzuciła jednak ratyfikację buczackiej hańby i uchwaliła podatki, pozwalające prowadzić dalej wojnę przeciw Turkom. Wtedy zabłysnął w starciu z nimi geniusz wojskowy ówczesnego hetmana wielkiego koronnego, Jana Sobieskiego. Prawnuk Stanisława Żółkiewskiego po kądzieli okazał się rzeczywiście mścicielem kości swego wielkiego przodka. Sobieski pobił armię turecką m.in. w bitwie pod Chocimiem (1673), a następnie, już jako nowo wybrany król Polski – pod Żurawnem (1676). Podpisany wtedy rozejm pozwolił na odzyskanie części utraconych wcześniej ziem, ale Kamieniec pozostał wciąż w rękach tureckich. Król Jan III Sobieski zwrócił następnie swoje polityczne wysiłki ku Bałtykowi. Odzyskanie utraconych na rzecz Turcji ziem pozostawało jednak jego obowiązkiem.

Kiedy imperium osmańskie rozpoczęło z początkiem 1683 roku przygotowania do kolejnej wielkiej ofensywy na chrześcijańskie cesarstwo, a ogromna armia z wezyrem Kara Mustafą na czele ruszyła pod Wiedeń, sejm Rzeczypospolitej podjął zgodną z intencją króla decyzję o zawarciu sojuszu z zagrożonym cesarstwem. W zamian za ten sojusz Habsburgowie wyrzekali się wszelkich pretensji wynikających z pomocy, jakiej ich wojsko i dyplomacja udzieliły Rzeczypospolitej w czasach potopu szwedzko-moskiewskiego. Zmobilizowana przez Jana III armia, w sile ponad 25 tysięcy ludzi, ruszyła z początkiem września przez Morawy ku oblężonemu przez Turków Wiedniowi. Po spotkaniu z wojskami z księstw niemieckich, idącymi także na odsiecz Wiedniowi, król Polski stanął na czele połączonej armii. Jako wódz naczelny pokierował 12 września brawurowym, ale zarazem znakomicie zaplanowanym atakiem na ponad stutysięczną armię Kara Mustafy. Decydującą rolę odegrała szarża 20 tysięcy, w większości polskiej ciężkiej jazdy. Wojsko tureckie rzuciło się do panicznej ucieczki. Wiedeń został uwolniony od oblężenia. Jan III Sobieski wraz z polską husarią ocalił stolicę chrześcijańskiego cesarstwa. Napór islamu na Europę załamał się w tym właśnie momencie, przynajmniej do XXI wieku. Król pisał tuż po bitwie do swej żony, Marysieńki: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Ten zwycięski moment, tę chwałę starali się uchwycić na swoim obrazie „Łukaszowcy”, podkreślając rolę obrońców chrześcijaństwa, europejskiej cywilizacji, jaką wzięli na siebie husarze Sobieskiego. Wdzięczności ze strony Austrii Rzeczpospolita się nie doczekała. Kamieniec i całe Podole uda się odzyskać już po śmierci Sobieskiego, na mocy pokoju z Turcją, zawartego w roku 1699 w Karłowicach.

Polacy w 1939 roku pamiętali jednak odsiecz wiedeńską jako moment zasłużonej chwały. Rolę przedmurza Europy odegrali wszak niedawno ponownie – zasłaniając ją od najazdu bolszewickiego w roku 1920. Zwycięski wódz tamtej, warszawskiej bitwy, marszałek Piłsudski, w roku 1933, w 250 rocznicę odsieczy wiedeńskiej, odbierał na krakowskich Błoniach defiladę 12 pułków kawalerii i składał hołd swemu wielkiemu poprzednikowi – zwycięzcy spod Wiednia. Tę tradycję właśnie odmalowywali „Łukaszowcy” – nie wiedząc jeszcze, że za kilka miesięcy polskie wojsko znów będzie odgrywało tę rolę przedmurza, tym razem zaatakowanego przez barbarię z dwóch stron: niemieckiej i sowieckiej.  I że znów niewdzięczność ze strony Zachodu będzie polskim doświadczeniem.

Więcej